środa, 24 grudnia 2014

Radości i miłości!

Życzę Wam Świątecznego ciepła, oddechu najbliższych, pysznych smaków, uwodzących zapachów, a przede wszystkim radosnego światełka w duszy!
A także... pomysłów na zimowe dekoracje:) Do życzeń dołącza się Misio.

wtorek, 2 grudnia 2014

Kwaśny temat

Zdjęcie reprodukcji "Martwej
natury z cebulą" Cezanne'a
Dzisiaj dwa słowa o produktach, których smak można opisać jednym słowem: brrr! Mam na myśli ocet spirytusowy i kwasek cytrynowy.
Z czym kojarzą mi się te przyprawy? Pamiętam z dzieciństwa przysmak zwany „zimne nóżki” (chyba nazwa podobała mi się najbardziej:-)), czyli galaretki z kawałkami mięsa, ozdobione finezyjnie pokrojonymi i ułożonymi warzywami.
Obowiązkowym dodatkiem był ocet, podawany w szklanej karafce lub porcelanowym dzbanuszku. Kilka razy zdarzyło mi się poważnie przedawkować!
Kwasek cytrynowy nigdy nie zyskał szczególnej aprobaty w rodzinnej kuchni. Nawet w zamierzchłych czasach niedoboru cytryn. Natomiast słyszałam o stołówkowych praktykach dodawania kilku ziarenek kwasku w celu „przywrócenia świeżości” gotowanym warzywom. Chociaż bezpieczniejsza smakowo wydaje się soda oczyszczana.
Oba te produkty, wstępnie traktowane po macoszemu w mojej własnej kuchni, jakiś czas temu powróciły z przytupem. W zupełnie nowej roli :-)
Kwasek cytrynowy trafił do pojemnika na przyprawy, gdy szukałam środka do usunięcia z dłoni plam po zielonych łupinach włoskich orzechów (miałam kiedyś zapał, do naturalnej produkcji farby do włosów, ale to już inny temat).
Moje ręce nie od razu straciły łaciatą stylizację, ale kwasek "wybronił się" się w innym zastosowaniu. Użyłam go zamiast odkamieniacza do usunięcia osadu z czajnika elektrycznego. Po zagotowaniu wody z kwaskiem, stalowa powierzchnia grzałki lśniła jak lustro!
Akcje kwaśnego proszku wzrosły jeszcze po udanej reaktywacji ulubionego garnka, przypalonego podczas smażenia powideł ze śliwek. Małą torebkę specyfiku wsypałam do garnka, zalałam dno 2-3 centymetrową warstwą wody i pogotowałam przez kilka minut.
Warstwa przywartych do dna powideł nie dających się wcześniej „odskrobać”, zaczęła odchodzić jak cienki pergamin. Od tej pory zawsze mam w kuchni kilka opakowań pogardzanego wcześniej kwasku. A moje naczynia nie boją się nawet „wtopionej” w dno pozostałości smażenia, pieczenia czy duszenia :-)
Wykorzystanie octu wymieszanego z sodą do czyszczenia armatury jest bardzo popularne wśród osób preferujących naturalne środki czystości. Często jednak pro-ekologiczne przekonania przegrywają rywalizację z wygodą użycia komercyjnych produktów, które nie wymagają czasu na przygotowanie.
Przyznaję, mój zapał do konsekwentnego "przyrządzania" domowych past czy roztworów nie zawsze wytrzymywał próbę czasu. Szybko jednak zorientowałam się, że sam ocet spirytusowy użyty bezpośrednio na gąbkę lub szmatkę świetnie daje sobie radę z dość wymagającym w utrzymaniu zlewozmywakiem ze stali nierdzewnej. A także innych metalowych powierzchni.
Od tego czasu, „nie boli mnie serce” na widok chromowanych nóg od kuchennego stołu i błyszczącej podpórki blatu, wylizywanych (chyba dla fanu?) przez mojego labradora, Misia. Również mieszczące się pod jednym z blatów stalowe kosze do segregacji śmieci przestały drażnić podejrzanymi smugami.
Nawet charakterystyczny kwaśny zapach octu ma swoją funkcję w moim królestwie. Przetarte nim kuchenne blaty, niemiło pachną mojemu łasuchowi i tracą nieco na atrakcyjności jako obiekt ukradkowych rewizji :-)
I tylko ta właściwość octu powstrzymuje mnie od potraktowania nim stalowych misek używanych przez właściciela czułego nosa.

środa, 26 listopada 2014

Kto lubi zwietrzałe piwo?

W tym roku ominęło mnie „zwijanie na zimę” balkonowego ogródka. Kilka skrzynek zazwyczaj wypełnionych koperkiem, szczypiorkiem i ziołami, w tym roku spędziło cały sezon w solidnym drewnianym kufrze z demobilu.
Rejteradę balkonowych upraw spowodowało... specyficzne pojmowania roli ogrodnika przez mojego radosnego labradorka. Po kilku akcjach wykopania młodych sadzonek z donic i rozwleczenia ziemi na łapach po całym mieszkaniu zmuszona zostałam do dokonania wyboru: ogródek ziołowy albo „wybieg” dla pieska.
W rezultacie ograniczyłam kolekcję przypraw do kilku doniczek na najbardziej doświetlonym parapecie. Nie mogłam całkowicie zrezygnować z przyjemności posypania młodych ziemniaków świeżymi listkami oregano :)
Pod koniec października pożegnałam się z sezonowymi roślinkami, takimi jak bazylia. Zawahałam się przed „wykończeniem” krzaczka majeranku. Przypomniałam sobie dwa domowe sposoby „dokarmiania” roślin.
Pierwszy z nich – zapamiętany z czasów „akademickich” - polegał na wzbogaceniu wody do podlewania kwiatów resztkami... zwietrzałego piwa. Moi koledzy z wydziału, których nikt by o to nie podejrzewał, mieli w swoim pokoju naprawdę imponującego filodendrona. Podobno dzielili się z nim pozostałością chmielowego napoju po każdej imprezie :)
Ja wybrałam inny roztwór, dostarczający roślinom dużą dawkę azotu i wapnia. Przez ponad tydzień skorupki używanych w kuchni jajek wkładałam do litrowego słoika. Na bieżąco dolewałam wody, tak by wszystkie były przykryte. Słoik był zamknięty nakrętką, gdyż kilkudniowa zawartość nie pachnie najlepiej.
Po kilku dniach wyrzuciłam skorupki, uzupełniam roztwór wodą i uraczyłam nim roślinki. Wprawdzie podczas podlewania nie towarzyszyły mi upajające nuty zapachowe, ale działanie mikstury wynagrodziło tę niedogodność.
Fiołek alpejski w sypialni, mocno „zniechęcony” jesiennym niedoborem światła, odzyskał wigor
i właśnie wypuścił nowe pąki!
I wygląda na to, że jeszcze chwilę pocieszę się świeżym majerankiem :)

czwartek, 13 listopada 2014

Babcina spiżarnia

Czas ostatnio dramatycznie przyśpieszył, ale kalendarz wie swoje – minęły już trzy tygodnie od ostatniego wpisu! Obiecuję poprawę ;)
Różne ludzie miewają nostalgie. Mnie jesienią zawsze nachodzi tęsknota za... spiżarnią!
W mieszkaniu mojej Babci, w starej kamienicy, było takie fascynujące
i magiczne pomieszczenie. Mały, dostępny tylko z kuchni pokoik miał kształt przypominający klin z obciętym rożkiem. Mury z grubej cegły stanowiły skuteczną barierę przed ciepłem, a jedyny „wyłom” w izolacji stanowił niewielki świetlik na wąskiej szczytowej ścianie.
Jednym słowem - idealne miejsce przechowywania żywności. I to jakiej! Proste półki wypełnione były wielobarwnymi słojami ze słodkimi, marynowanymi, kwaszonymi i wszelkimi innymi przetworami - babcinymi, oczywiście :-)
Na podłodze stały kamienne sagany ze smalcem i ogórkami kiszonymi oraz stara mosiężna waga z ozdobnymi szalami i odważnikami (jeden z nich upuściłam sobie kiedyś na palec u nogi, bolałoo!).
Największe cuda działy się w czasie przedświątecznych przygotowań.
W oparach cudownych zapachów, do spiżarni wtaczał się nieprzerwany korowód brytfanek, gęsiarek, waz i półmisków kryjących swoją smakowitą zawartość.
Ale nawet wyrafinowane naczynia nie były w stanie ukryć wszystkich swych skarbów przed wzrokiem i „nosem” zjeżdżających się członków rodziny. Zdarzały się degustacyjne „falstarty” będące pożywką rodzinnych legend, na przykład o znikającej pieczonej gęsi. Takie tam spiżarniane historie...

poniedziałek, 20 października 2014

Dziękuję za Wasze recenzje!

Pisząc ebooka opartego na własnych doświadczeniach miałam nadzieję, że okaże się pomocny, a przede wszystkim inspirujący dla osób, które czują potrzebę wyrwania się z codziennego chaosu i przejęcia kontroli nad swoim życiem.
Jako debiutantka nie zdawałam sobie sprawy, jak ważne dla mnie okaże się Wasze zainteresowanie i odzew. Z własnego doświadczenia wiem, że nie jest łatwo znaleźć czas i zmobilizować się do napisania kilku zdań opinii na temat przeczytanej książki.
Tym bardziej jestem wdzięczna za Wasze recenzje, które pojawiły się na stronach księgarni internetowych. I to jakie! Piszecie, że ebook zmotywował Was do natychmiastowego działania. Prawda jest taka, że to Wasze ciepłe opinie motywują mnie do dalszej pracy! Dziękuję :-)

sobota, 11 października 2014

Darmowy fragment ebooka online

pokonajonline.wordpress.com
Fragment ebooka „Pokonaj chaos i... wygraj życie!” dostępny jest online w serwisie wordpress.com!
Oprócz fragmentu książki, na portalu możecie zapoznać się z recenzjami czytelników opublikowanymi
w księgarniach internetowych oraz informacjami
o Autorze :-)
W zakładce "Pełna wersja" znajdziecie przydatną podpowiedź, który format książki elektronicznej (PDF, EPUB czy MOBI) najlepiej wybrać na swoje urządzenie.
Jest też możliwość podzielenia się opinią (czekam niecierpliwie!) oraz... zapisania się na „donosy” o darmowych ebookach.
Przyjemnej lektury! :-)

czwartek, 2 października 2014

Spełnione marzenie

Z wielką radością dzielę się z Wami informacją, że moja książka „Pokonaj chaos i... wygraj życie!” jest już dostępna w kilku księgarniach internetowych, m. in. empik.com

Oprócz ekscytacji związanej z wydaniem pierwszego ebooka towarzyszy mi nutka niepewności, czy... Wam się spodoba. Ale – przede wszystkim - nadzieja, że stanie się inspiracją dla osób mających wrażenie, że życie wymyka się im się spod kontroli.

Co zawiera ebook?

● Konkretną strategię utrzymania stałego porządku (mniej niż godzina dziennie).
● Sposoby ominięcia typowych pułapek torpedujących skuteczność działań.
● Sugestie dotyczące urządzenia i organizacji pomieszczeń.
● Przykłady z życia wzięte, ze szczyptą dystansu do "domowego perfekcjonizmu".

W książce możecie też znaleźć inspirację do pracy nad własnymi nawykami. I propozycję szlaku od chaosu do harmonii w swoim domu.

Będę szczęśliwa, jeśli lektura książki przyczyni się do realizacji Waszych marzeń!

piątek, 26 września 2014

Planowanie i luz

Był okres w moim życiu, kiedy planowanie, a szczególnie konsekwentne trzymanie się planu uznawałam za... wadę. W przyjaciołach ceniłam błyskotliwość, elastyczność i luz.
Z upływem lat zaczęłam dostrzegać zaskakujące zjawisko. Znajomi, którzy mieli plan i realizowali swoje cele, zaczęli wyglądać na całkiem zadowolonych z życia.
Tymczasem „urodzeni luzacy” stawali się jakby bardziej zestresowani i sfrustrowani, drepcząc przez lata w tym samym miejscu.
Oczywiście nie zmieniłam całkowicie upodobań towarzyskich. W dalszym ciągu lubię dzielić czas z ludźmi roztaczającymi aurę spokoju i luzu, ale... z subtelną nutą zapachu mistrza świata organizacji :)

piątek, 19 września 2014

Jak zmienić życie?

Pewnego dnia uświadomiłam sobie, że sukcesy odnoszone w rozmaitych dziedzinach nie prowadzą mnie do realizacji najważniejszych życiowych celów. Postanowiłam zawalczyć o swoje marzenia. Ale... jak zmienić życie?

Przez kilka lat nie byłam w stanie znaleźć punktu, od którego powinnam zacząć. Pomysł, by zacząć od uporządkowania własnego domu poraził mnie swoją prostotą.

Zmiany wprowadzone na ograniczonej przestrzeni mojego dwupokojowego mieszkania, nieoczekiwania dały spektakularne, pozytywne efekty również w innych sferach życia. Moi przyjaciele i znajomi zaczęli zauważać, że "coś jest na rzeczy" :)

Zorientowałam się, że opisując swoje doświadczenia mogę pomóc wielu osobom przytłoczonym wszechobecnym chaosem. I sceptycznych wobec pytania:

Czy marzenia się spełniają?

Spontaniczna potrzeba podzielenia się sprawdzoną przez siebie strategią doprowadziła do kolejnej niespodzianki. Zaczęłam spełniać marzenia z bardzo wczesnej młodości! Dobrze, że nie z dzieciństwa, gdy chciałam zostać Indianką:-)

A moim pierwszym (nie-indiańskim) pomysłem na życie było... pisanie książek!

wtorek, 2 września 2014

Pułapka wyłamanej szuflady

Spektakularne awarie, jak totalne zalanie mieszkania, zwykle mobilizują do podjęcia natychmiastowych działań. Ale drobne naprawy nie mają już w sobie takiej siły sprawczej. Hołubione „w tyle głowy”, całymi miesiącami zatruwają myśli frazesami:, „muszę to kiedyś naprawić”, „wkurza mnie brak światła nad lustrem”, „wszystko się psuje”, „do szału doprowadza mnie ta szuflada”, „tracę mnóstwo kasy przez ten cieknący kran”.
Z czasem człowiek oswaja się z niedziałającym sprzętem jako standardem.
I uważnie otwiera rozklekotaną szufladę. Chyba, że bardzo się śpieszy. Wtedy, trach! (autocenzor nie pozwala mi na przytoczenie potoczystej reakcji na widok zawartości rozsypanej na większej części podłogi).
Nie da się ukryć, że znalezienie kompetentnego i solidnego fachowca bywa dużym wyzwaniem. I to pomimo wszechobecnych narzekań, jak trudno jest znaleźć pracę. Przerobiłam ten temat szukając hydraulika do wymiany cieknącej spłuczki.
Wszyscy byli zainteresowani intratnymi zleceniami, jak wykończenie łazienki w stanie deweloperskim lub ewentualnie wykonanie kapitalnego remontu. Wszyscy, czyli... trzech, bo do tylu specjalistów zadzwoniłam. Potem przez kilka tygodni wytrwale instruowałam gości, jak mają sobie radzić w łazience. I oczywiście nie traciłam okazji do opisania „dramatycznych” doświadczeń
z zamówieniem prostej usługi.
Kiedy znudziła mi się ta zabawa, zadzwoniłam do kolejnego hydraulika z listy. Przyjął zlecenie, rozpracował model dolnopłuka, dostarczył potrzebne części
i skutecznie naprawił cieknący przybytek. Cała akcja zajęła dwa dni.
Mentalna pułapka wyłamanej szuflady jest naprawdę wredna. Wykorzystuje naturalną skłonność do odwlekania, żeby skazywać nas na długotrwałe tortury znoszenia niewygód
we własnym domu oraz... podświadomego zrzędzenia na samego siebie!

niedziela, 24 sierpnia 2014

Osobisty "Sklepik z marzeniami"

Duże wrażenie zrobiła na mnie przeczytana kilka lat temu książka Stephena Kinga „Sklepik z marzeniami”. I to nie z uwagi na mistrzowsko stopniowanie napięcie, którym może się poszczycić wiele horrorów napisanych przez tego autora.
Intrygujący był dla mnie wątek subiektywnego postrzegania wartości poszczególnych rzeczy przez pryzmat własnych doświadczeń, wspomnień i niespełnionych pragnień.
Kolejni bohaterowie ulegali intrygom diabolicznego sprzedawcy, kiedy nie byli w stanie zapłacić żądanej ceny za wypatrzony w sklepiku przedmiot obsesyjnego pożądania. Doprowadzając do zguby siebie, osoby z najbliższego otoczenia i całe miasteczko, nie byli świadomi, że „ich najcenniejszy skarb” w oczach postronnych obserwatorów jest bezwartościowym, niemal niezauważalnym śmieciem.

niedziela, 17 sierpnia 2014

Zarządzanie kryzysowe w domu

Zarządzanie kryzysowe śwetnie się sprawdza w nagłych przypadkach. Skutecznie reagujesz na "spadające" sytuacje, wydarzenia i okoliczności. Błyskawicznie oceniasz dostępne środki i atuty, ustalasz priorytety, podejmujesz decyzje, koncentrujesz całą energię na 1-3 najpilniejszych zadaniach i.. wychodzisz cało z opresji.
Jeśli jednak jest to Twój podstawowy sposób na życie, to.. sam prowokujesz kolejne kryzysy. Twoje życie posłusznie dostosowuje się do Twojego stylu zarządzania.
Jak to się ma do porządku w domu? Można traktować swoje mieszkanie jako permanentną "strefę kryzysu". Wygląda to mniej więcej tak: masz "fazę" i zapał - sprzątasz. Idą goście - sprzątasz. Nie chce Ci się - wybierasz pilniejsze, czyli bardziej atrakcyjne zajęcia. Takie podejście niesie dwa zasadnicze problemy: przez znaczną część czasu panuje bałagan, a interwencyjne sprzątanie najczęściej zwiększa chaos w innych, mniej wyeksponowanych strefach.

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Bałagan odsuwa nas od ludzi

Czy pamiętasz moment, kiedy życie towarzyskie zaczęło się toczyć prawie wyłącznie na zewnątrz twojego domu? To prawda, że jest to aktualnie modny i pod wieloma względami wygodny trend - spotkania „na mieście”, gdzie kelner poda kawę i posprząta naczynia. Jeśli dodatkowo masz dar brylowania w towarzystwie, opowiadasz świetne historie, dobrze wyglądasz i fajnie tańczysz - to posiadasz duży kapitał na start wśród ludzi.
Ale żeby nawiązać prawdziwe relacje, zawsze wcześniej czy później trzeba dać coś więcej od siebie. Oczywiście niekoniecznie musi to być przyjęcie we własnym mieszkaniu, niemniej pokazanie miejsca, które określasz „swoim” jest pierwszym krokiem do skrócenia dystansu. Prawdopodobnie jest w Twoim otoczeniu kilka osób (przyjaciele, rodzina, sąsiedzi), które zapraszają cię do swoich domów. Czy jesteś w stanie zrewanżować się organizacją spotkania u siebie?
Nie odwzajemniając zaproszeń, mimowolnie odsuwasz się na margines sfery życia towarzyskiego, jakim są spotkania na domowym gruncie. Jednak często podejmujesz to ryzyko, gdyż otwarcie domu stanowi dla Ciebie.. zbyt duży wysiłek. Przed przygotowaniem przyjęcia, musiałbyś się uporać z generalnymi porządkami i morzem zaległości!
Stopniowo zabijasz w sobie spontaniczność w kontaktach z ludźmi. Spotykasz przyjaciela w pobliżu swojego mieszkania i już masz na końcu języka „chodź, pogadamy u mnie”. W tym momencie uświadamiasz sobie, że twoje mieszkanie przypomina zakurzoną graciarnię i mówisz „szkoda, że już z jestem umówiony w centrum”.
Uważaj! Twój bałagan właśnie odsunął Cię od fajnego człowieka i miłego czasu spędzonego na pogawędce. Z czasem naturalne staje się dla Ciebie odciąganie ludzi od swojego domu, a w konsekwencji również od siebie.

piątek, 1 sierpnia 2014

Bałagan zabija ..powoli?


Otwierasz drzwi.. Uwaga! Wchodzisz! Tuż za progiem, pod nogami kłębią się buty używane w ciągu ostatniego miesiąca. Od razu ogarnia cię irytacja (trzeba uważać żeby w nie nie wleźć) i uczucie zagubienia (gdzie te kapcie?)! Zaniesienie zakupów do kuchni tylko pogarsza twój nastrój. Nie masz gdzie ich postawić! Blaty okupują brudne naczynia, wystarczy nieostrożny ruch i stare opakowania zsuwają się ze stosu. No i .. ten zapaszek. Anty - aromaterapia.
Chcesz już tylko opaść na fotel i .. zatrzymujesz się w pół kroku. Leży tam zawartość zmienianej w porannym pośpiechu torebki - tylko część rzeczy została przełożona do nowej, reszta czeka na segregację i decyzję, co wyrzucić. Próba skorzystania z toalety wygląda niewiele lepiej – najpierw musisz usunąć z klapy sedesu stos bielizny przygotowanej do prania, ale do tej pory nie włożonej do pralki (jest już tam inna porcja).
W rezultacie każdy powrót do mieszkania, zamiast przyjemnej świadomości zbliżającego się relaksu dostarcza stresów, zniechęcenia i.. poczucia winy: jak można tak zapuścić dom!
Można się pocieszać, że przypadki gwałtownej śmierci na skutek domowego bałaganu zdarzają się niezwykle rzadko. Ale.. w dłuższej perspektywie czasu wszechobecny chaos odciska nieuchronne piętno na osobowości. Trudniej się koncentrować na sprawach istotnych, czy w ogóle zebrać myśli – znacznie łatwiej „wyłączyć się” z otaczającego pandemonium w świat filmu czy książki.
Ale wtedy czujesz na karku cierpki oddech wyrzutów sumienia, że próbujesz się zrelaksować zamiast zabrać za porządki. Świadomość ogromu zaległości w pracach domowych powoduje, że jesteś zmęczony zanim się za cokolwiek zabierzesz. I czujesz się gorszy od innych, którzy wydają się bez trudu panować nad własnym otoczeniem. "W tyle głowy" kiełkuje obawa, że tracisz panowanie nad własnym życiem. A może naprawdę przestajesz nad nim panować?

piątek, 18 lipca 2014

Dlaczego chaos dopada mieszkających samotnie?

Być może spotykasz się z opinią, że skoro mieszkasz bez innych lokatorów (w domyśle: wiecznie bałaganiących), to pewnie masz w domu jak „w pudełeczku”. A przynajmniej.. musisz mieć. W każdym razie, gdyby twój rozmówca mieszkał bez dzieci rozwalających wszędzie zabawki i partnera rozwieszającego swoje szmatki na każdym oparciu, to miałby IDEALNIE.
Czy słysząc takie teksty czujesz się niekomfortowo? Myślisz, że nie radzisz sobie w sytuacji, nad którą inni panują bez trudu? Ja kiedyś tak się czułam. I zaczęłam się zastanawiać, dlaczego nie mam jak „w pudełeczku”, a jeśli to się zdarza, to na bardzo krótko. Oczywiście bez trudu można znaleźć usprawiedliwienia bałaganu w domu (czy to zamieszkiwanym przez kilka osób czy jedną): zmęczenie pracą, dojazdami, brak czasu, zbyt mała powierzchnia mieszkania albo zbyt duża przestrzeń do ogarnięcia itd. itp.
Wśród wielu powodów, które można wymieniać jako usprawiedliwienie bałaganu w domu, jeden szczególnie dotyczy osób mieszkających w pojedynkę – brak przymusu wykonania konkretnej czynności właśnie TERAZ. Bo komu przeszkadza, że naczynia ze śniadania zostaną na stole, skoro właśnie śpieszysz się do pracy? Czy coś się stanie jeśli rzucisz ubranie na oparcie krzesła po całym dniu na pełnych obrotach i przedarciu się przez powrotne korki? Albo dlaczego po tygodniowej harówce masz spędzić sobotę akurat na sprzątaniu?
W rezultacie, mimo, że nikt inny nie bałagani w Twoich czterech ścianach (może czasem te wredne krasnale!), to brakuje Ci mobilizacji, a czasem nawet presji ze strony domowników do rutynowych działań w określonym czasie.
Na marginesie, według badań opublikowanych przez pismo "BMC Public Health" wśród osób, które mieszkają same ryzyko depresji jest aż o 80 proc. wyższe w porównaniu z tymi, które dzielą mieszkanie z rodziną lub innymi osobami. 
Nie ma wyjścia - trzeba zawalczyć o to, by dom dodawał energii, a nie zniechęcał do życia!

czwartek, 10 lipca 2014

Chaos w domu i.. w duszy?

Jakiś czas temu przestałam traktować z przymrużeniem oka opinii na temat związku między wyglądem i stanem domu a osobowością jego mieszkańców. Zresztą, nie tylko opinii - istnieją całe filozofie, np. feng shui, opisujące te zależności. 
Czy rzeczywiście brak harmonii w otoczeniu może wpływać na moją osobowość, marzenia a nawet skuteczność w osiąganiu celów? Czyli na to kim się staję?
Zrobiłam eksperyment: wzięłam pod lupę przypadki wpływu długotrwałego chaosu w mieszkaniu na cztery istotne sfery życia: osobowość, relacje z ludźmi, stratę czasu i finanse. Wnioski mnie powaliły! Może kiedyś o nich napiszę:)

czwartek, 3 lipca 2014

"Ostatni pokój"

W wielu domach, a nawet większych mieszkaniach występuje specyficzne pomieszczenie. Przez domowników bywa nazywane „ostatnim pokojem”. 
A przynajmniej kilka razy zdarzyło mi się usłyszeć takie określenie ☻

W istocie jest to wstydliwie zamknięty pokój, do którego trafiają rzadko używane lub mniej reprezentacyjne rzeczy z całego domu. Takie, które „jeszcze się przydadzą” albo „szkoda ich wyrzucić”. Niekiedy, zaskoczeni niezapowiedzianą wizytą gospodarze „upychają” tam stos bielizny czekającej na prasowanie na kanapie w salonie.

Tymczasowo eksmitowane dobra, stopniowo znikają z pola widzenia i pamięci domowników. Z czasem „ostatni pokój” zamienia się w dobrze zaopatrzony wielobranżowy magazyn. Tyle, że próba znalezienia w nim konkretnej rzeczy, zazwyczaj kończy się.. zakupem nowej.

Ponad rok temu udało mi się w porę zauważyć i zatrzymać podstępny proces przepoczwarzania się w taki składzik.. mojej własnej sypialni. Na odzyskanej przestrzeni urządziłam mały osobisty gabinet: wygodny fotel w energetycznym czerwonym kolorze i biurko na komputer. Było to nie tylko miejsce pracy, ale symbol pierwszego zwycięstwa na drodze do harmonii w otaczającej mnie przestrzeni. Czyli stopniowego przeobrażania traktowanego po macoszemu lokum wiecznie zabieganej singielki w przyjazne, dodające energii i pewności siebie „moje miejsce”.

Aż przyszedł moment bardzo przyjemnego uczucia, że odzyskuję kontrolę nie tylko nad swoim domem, ale także życiem!

Przez kilka miesięcy rozpierała mnie radość z wprowadzonych zmian i nowych nawyków. I jak to bywa z uczuciem zadowolenia z siebie.. straciłam czujność. Swój udział miał w tym pewien rozkoszny i żywiołowy szczeniaczek, który nie chciał przyjąć na siebie roli „kwiatka do kożucha”, ale to temat na oddzielnego posta. Albo na całkiem nowy blog :)

W każdym razie, wszystkie rzeczy, które absolutnie nie powinny spotkać się z psimi ząbkami, zaczęły trafiać do niedostępnej dla Misia sypialni. Zaabsorbowana nowymi obowiązkami, nawet nie zauważyłam kiedy chronione za zamkniętymi drzwiami skarby, bezlitośnie zaanektowały mój ulubiony fotel, biurko i blat komody.

Wczoraj przyjrzałam się swojej sypialni krytycznym okiem. Uff! Jeszcze nie całkiem zamieniła się w „ostatni pokój”. Ale podstępnie zaczęła ewaluować w tym kierunku. Zacisnęłam zęby i poukładałam w szafie całą zawartość fotela. Książki i płyty z komody też trafiły na swoje miejsce. Na razie wygrywam! Czeka mnie jeszcze uwolnienie biurka..

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Ciągnie wilka do lasu..

Wychowałam się w dużym mieście i przez długi czas byłam przekonana, że mam we krwi rytm życia metropolii. Wprawdzie zawsze lubiłam wypady
„w okoliczności przyrody”, ale traktowałam je jako odskocznię od rutyny życia „w cywilizacji”.

Nie pamiętam dokładnie, kiedy moje nastawienie zaczęło się zmieniać. Kolejne mieszkania (najpierw wynajęte, a potem własne) wybierałam coraz dalej od atakującej zmysły zgrzytliwej kakofonii śródmiejskich ulic. Nawet kosztem dłuższych dojazdów do pracy. Kiedy po południu wjeżdżałam na swoje peryferyjne, zielone osiedle, prawie fizycznie czułam, jak spływają ze mnie wszystkie korporacyjne „deadline'y”.
Aż pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że najlepiej czuję się.. w lesie!


Nie twierdzę, że są to unikalne upodobania. Spokojny dom na wsi (no, może z dostępem do internetu :-)) jest wyborem wielu osób mających za sobą wielkomiejskie kariery. Może to po prostu kwestia wieku i przewartościowania rzeczy pilnych i ważnych.  

Nie zamieszkałam jeszcze w środku lasu, ani nawet na jego skraju.. Ale już mam bliżej niż dalej. Na tyle blisko, żeby codziennie zabierać Misia na „rozstajne drogi”. I zajadać dojrzałe maliny z krzaków rosnących wzdłuż jednej z naszych ulubionych tras. Kuszą mnie również poziomki i jagody, ale.. im się opieram. Często oglądany widok uniesionej nogi mojego kochanego labusia, okazał się zdecydowanie bardziej sugestywny niż długo ignorowane przeze mnie abstrakcyjne ostrzeżenia o pasożytach roznoszonych przez sikające lisy. I tak, za sprawą instynktu psowatych, jestem skazana na mycie owoców rosnących na niskich krzaczkach.. Może kiedyś uda mi się pamiętać o zabraniu do lasu pojemnika na jagody.

Ostatnio zdobyłam kolejny stopień leśnego wtajemniczenia – zaczęły mi się podobać zielone węże wypełzające czasem na spokojne ścieżki..

niedziela, 22 czerwca 2014

Psie kłaczki

Psie kłaczki
Misio
Dzisiaj poczułam się całkowicie pokonana, w dodatku na własnym terenie. Przez.. wszechobecne fruwające psie kłaczki! I to już kilka godzin po odkurzeniu podłóg i foteli. Nadszedł czas definitywnego pożegnania złudnej nadziei, że mój Misio będzie intensywnie gubił sierść tylko dwa razy do roku..


Zanim zamieszkałam z pieskiem zaczęłam wypróbowywać teorię porządkowania własnego życia poprzez pozbywanie się chaosu w bezpośrednim otoczeniu. Pod wpływem tego eksperymentu, moje mieszkanie przestało przypominać nieogarnięte lokum zabieganej singielki i sukcesywnie stawało się coraz bardziej przyjaznym azylem. Naprawdę moim miejscem, w którym odzyskiwałam energię po przedarciu się z pracy (jeszcze wtedy na etacie) przez popołudniowe korki. Byłam pewna, że na zawsze zdobyłam umiejętność panowania nad swoim domostwem.


Aż pewnego dnia.. wprowadził się Misio. Ze swoją puchatą radością, energią i bezwarunkową miłością. No dobrze, przesadziłam - może trochę uwarunkowaną smakołykami :-)
I oczywiście teraz dom staje się naszym wspólnym miejscem, w którym coraz więcej przestrzeni zdobywa słodki i konsekwentny w walce o swoje prawa labradorek!

Ceną za to, że każdego ranka wita mnie merdający radośnie ogonek są podstępne macki chaosu wkradające się tu i ówdzie w moje (przepraszam - nasze) cztery kąty.  I.. wszechobecne fruwające psie kłaczki!

czwartek, 19 czerwca 2014

"Tyle miałam, tyle mi zostało"

Kilka miesięcy temu zrobiłam listę celów, które postanowiłam osiągnąć w najbliższym roku. Muszę przyznać, że było to dla mnie nowe i ekscytujące doświadczenie. Od bardzo długiego czasu głównie reagowałam na "zdarzające się" okoliczności życiowe.
Dzisiaj wzięłam głęboki oddech i zrobiłam pierwsze podsumowanie.
Na początek, to co "na plusie":
☼ wreszcie mam w domu psa: urwisowaty i najpiękniejszy na świecie labrador jest już ze mną od 8 miesięcy!
☼ zeszłam" do rozmiaru 36, w którym czuję się najlepiej (punktem wyjścia było 40 w porywach)
☼ napisałam książkę! (i zebrałam materiał do dwóch kolejnych)
☼ założyłam bloga :-)
Przede mną zostały zadania wielkie jak góra: wydanie książki, założenie i rozwój firmy i...
o tym napiszę innym razem :)
P.S. Za lawinę zmian w moim życiu w znacznym stopniu odpowiada jedna z najkrótszych książek, jaką przeczytałam: "Kto zabrał mój ser?" Spencera Johnsona.