środa, 24 grudnia 2014

Radości i miłości!

Życzę Wam Świątecznego ciepła, oddechu najbliższych, pysznych smaków, uwodzących zapachów, a przede wszystkim radosnego światełka w duszy!
A także... pomysłów na zimowe dekoracje:) Do życzeń dołącza się Misio.

wtorek, 2 grudnia 2014

Kwaśny temat

Zdjęcie reprodukcji "Martwej
natury z cebulą" Cezanne'a
Dzisiaj dwa słowa o produktach, których smak można opisać jednym słowem: brrr! Mam na myśli ocet spirytusowy i kwasek cytrynowy.
Z czym kojarzą mi się te przyprawy? Pamiętam z dzieciństwa przysmak zwany „zimne nóżki” (chyba nazwa podobała mi się najbardziej:-)), czyli galaretki z kawałkami mięsa, ozdobione finezyjnie pokrojonymi i ułożonymi warzywami.
Obowiązkowym dodatkiem był ocet, podawany w szklanej karafce lub porcelanowym dzbanuszku. Kilka razy zdarzyło mi się poważnie przedawkować!
Kwasek cytrynowy nigdy nie zyskał szczególnej aprobaty w rodzinnej kuchni. Nawet w zamierzchłych czasach niedoboru cytryn. Natomiast słyszałam o stołówkowych praktykach dodawania kilku ziarenek kwasku w celu „przywrócenia świeżości” gotowanym warzywom. Chociaż bezpieczniejsza smakowo wydaje się soda oczyszczana.
Oba te produkty, wstępnie traktowane po macoszemu w mojej własnej kuchni, jakiś czas temu powróciły z przytupem. W zupełnie nowej roli :-)
Kwasek cytrynowy trafił do pojemnika na przyprawy, gdy szukałam środka do usunięcia z dłoni plam po zielonych łupinach włoskich orzechów (miałam kiedyś zapał, do naturalnej produkcji farby do włosów, ale to już inny temat).
Moje ręce nie od razu straciły łaciatą stylizację, ale kwasek "wybronił się" się w innym zastosowaniu. Użyłam go zamiast odkamieniacza do usunięcia osadu z czajnika elektrycznego. Po zagotowaniu wody z kwaskiem, stalowa powierzchnia grzałki lśniła jak lustro!
Akcje kwaśnego proszku wzrosły jeszcze po udanej reaktywacji ulubionego garnka, przypalonego podczas smażenia powideł ze śliwek. Małą torebkę specyfiku wsypałam do garnka, zalałam dno 2-3 centymetrową warstwą wody i pogotowałam przez kilka minut.
Warstwa przywartych do dna powideł nie dających się wcześniej „odskrobać”, zaczęła odchodzić jak cienki pergamin. Od tej pory zawsze mam w kuchni kilka opakowań pogardzanego wcześniej kwasku. A moje naczynia nie boją się nawet „wtopionej” w dno pozostałości smażenia, pieczenia czy duszenia :-)
Wykorzystanie octu wymieszanego z sodą do czyszczenia armatury jest bardzo popularne wśród osób preferujących naturalne środki czystości. Często jednak pro-ekologiczne przekonania przegrywają rywalizację z wygodą użycia komercyjnych produktów, które nie wymagają czasu na przygotowanie.
Przyznaję, mój zapał do konsekwentnego "przyrządzania" domowych past czy roztworów nie zawsze wytrzymywał próbę czasu. Szybko jednak zorientowałam się, że sam ocet spirytusowy użyty bezpośrednio na gąbkę lub szmatkę świetnie daje sobie radę z dość wymagającym w utrzymaniu zlewozmywakiem ze stali nierdzewnej. A także innych metalowych powierzchni.
Od tego czasu, „nie boli mnie serce” na widok chromowanych nóg od kuchennego stołu i błyszczącej podpórki blatu, wylizywanych (chyba dla fanu?) przez mojego labradora, Misia. Również mieszczące się pod jednym z blatów stalowe kosze do segregacji śmieci przestały drażnić podejrzanymi smugami.
Nawet charakterystyczny kwaśny zapach octu ma swoją funkcję w moim królestwie. Przetarte nim kuchenne blaty, niemiło pachną mojemu łasuchowi i tracą nieco na atrakcyjności jako obiekt ukradkowych rewizji :-)
I tylko ta właściwość octu powstrzymuje mnie od potraktowania nim stalowych misek używanych przez właściciela czułego nosa.