poniedziałek, 30 czerwca 2014

Ciągnie wilka do lasu..

Wychowałam się w dużym mieście i przez długi czas byłam przekonana, że mam we krwi rytm życia metropolii. Wprawdzie zawsze lubiłam wypady
„w okoliczności przyrody”, ale traktowałam je jako odskocznię od rutyny życia „w cywilizacji”.

Nie pamiętam dokładnie, kiedy moje nastawienie zaczęło się zmieniać. Kolejne mieszkania (najpierw wynajęte, a potem własne) wybierałam coraz dalej od atakującej zmysły zgrzytliwej kakofonii śródmiejskich ulic. Nawet kosztem dłuższych dojazdów do pracy. Kiedy po południu wjeżdżałam na swoje peryferyjne, zielone osiedle, prawie fizycznie czułam, jak spływają ze mnie wszystkie korporacyjne „deadline'y”.
Aż pewnego dnia zdałam sobie sprawę, że najlepiej czuję się.. w lesie!


Nie twierdzę, że są to unikalne upodobania. Spokojny dom na wsi (no, może z dostępem do internetu :-)) jest wyborem wielu osób mających za sobą wielkomiejskie kariery. Może to po prostu kwestia wieku i przewartościowania rzeczy pilnych i ważnych.  

Nie zamieszkałam jeszcze w środku lasu, ani nawet na jego skraju.. Ale już mam bliżej niż dalej. Na tyle blisko, żeby codziennie zabierać Misia na „rozstajne drogi”. I zajadać dojrzałe maliny z krzaków rosnących wzdłuż jednej z naszych ulubionych tras. Kuszą mnie również poziomki i jagody, ale.. im się opieram. Często oglądany widok uniesionej nogi mojego kochanego labusia, okazał się zdecydowanie bardziej sugestywny niż długo ignorowane przeze mnie abstrakcyjne ostrzeżenia o pasożytach roznoszonych przez sikające lisy. I tak, za sprawą instynktu psowatych, jestem skazana na mycie owoców rosnących na niskich krzaczkach.. Może kiedyś uda mi się pamiętać o zabraniu do lasu pojemnika na jagody.

Ostatnio zdobyłam kolejny stopień leśnego wtajemniczenia – zaczęły mi się podobać zielone węże wypełzające czasem na spokojne ścieżki..

niedziela, 22 czerwca 2014

Psie kłaczki

Psie kłaczki
Misio
Dzisiaj poczułam się całkowicie pokonana, w dodatku na własnym terenie. Przez.. wszechobecne fruwające psie kłaczki! I to już kilka godzin po odkurzeniu podłóg i foteli. Nadszedł czas definitywnego pożegnania złudnej nadziei, że mój Misio będzie intensywnie gubił sierść tylko dwa razy do roku..


Zanim zamieszkałam z pieskiem zaczęłam wypróbowywać teorię porządkowania własnego życia poprzez pozbywanie się chaosu w bezpośrednim otoczeniu. Pod wpływem tego eksperymentu, moje mieszkanie przestało przypominać nieogarnięte lokum zabieganej singielki i sukcesywnie stawało się coraz bardziej przyjaznym azylem. Naprawdę moim miejscem, w którym odzyskiwałam energię po przedarciu się z pracy (jeszcze wtedy na etacie) przez popołudniowe korki. Byłam pewna, że na zawsze zdobyłam umiejętność panowania nad swoim domostwem.


Aż pewnego dnia.. wprowadził się Misio. Ze swoją puchatą radością, energią i bezwarunkową miłością. No dobrze, przesadziłam - może trochę uwarunkowaną smakołykami :-)
I oczywiście teraz dom staje się naszym wspólnym miejscem, w którym coraz więcej przestrzeni zdobywa słodki i konsekwentny w walce o swoje prawa labradorek!

Ceną za to, że każdego ranka wita mnie merdający radośnie ogonek są podstępne macki chaosu wkradające się tu i ówdzie w moje (przepraszam - nasze) cztery kąty.  I.. wszechobecne fruwające psie kłaczki!

czwartek, 19 czerwca 2014

"Tyle miałam, tyle mi zostało"

Kilka miesięcy temu zrobiłam listę celów, które postanowiłam osiągnąć w najbliższym roku. Muszę przyznać, że było to dla mnie nowe i ekscytujące doświadczenie. Od bardzo długiego czasu głównie reagowałam na "zdarzające się" okoliczności życiowe.
Dzisiaj wzięłam głęboki oddech i zrobiłam pierwsze podsumowanie.
Na początek, to co "na plusie":
☼ wreszcie mam w domu psa: urwisowaty i najpiękniejszy na świecie labrador jest już ze mną od 8 miesięcy!
☼ zeszłam" do rozmiaru 36, w którym czuję się najlepiej (punktem wyjścia było 40 w porywach)
☼ napisałam książkę! (i zebrałam materiał do dwóch kolejnych)
☼ założyłam bloga :-)
Przede mną zostały zadania wielkie jak góra: wydanie książki, założenie i rozwój firmy i...
o tym napiszę innym razem :)
P.S. Za lawinę zmian w moim życiu w znacznym stopniu odpowiada jedna z najkrótszych książek, jaką przeczytałam: "Kto zabrał mój ser?" Spencera Johnsona.