niedziela, 24 sierpnia 2014

Osobisty "Sklepik z marzeniami"

Duże wrażenie zrobiła na mnie przeczytana kilka lat temu książka Stephena Kinga „Sklepik z marzeniami”. I to nie z uwagi na mistrzowsko stopniowanie napięcie, którym może się poszczycić wiele horrorów napisanych przez tego autora.
Intrygujący był dla mnie wątek subiektywnego postrzegania wartości poszczególnych rzeczy przez pryzmat własnych doświadczeń, wspomnień i niespełnionych pragnień.
Kolejni bohaterowie ulegali intrygom diabolicznego sprzedawcy, kiedy nie byli w stanie zapłacić żądanej ceny za wypatrzony w sklepiku przedmiot obsesyjnego pożądania. Doprowadzając do zguby siebie, osoby z najbliższego otoczenia i całe miasteczko, nie byli świadomi, że „ich najcenniejszy skarb” w oczach postronnych obserwatorów jest bezwartościowym, niemal niezauważalnym śmieciem.
Wystarczy otworzyć szafę, żeby znaleźć się w prywatnym sklepiku z marzeniami. Przywiązaniem do otaczających nas rzeczy rządzą podobne mechanizmy: pozytywne wspomnienia lub skrywane na dnie serca tęsknoty...
Być może niektóre przedmioty są w stanie spełnić pokładane w nich nadzieje. Na przykład zdjęcia nieobecnych bliskich mogą budzić pozytywne emocje. O ile oczywiście nie znajdują się na dnie bliżej niezidentyfikowanej szuflady, przygniecione stertą zapomnianych szpargałów. Ale już sukienka lub koszula „z dobrych czasów”, mniejsza o kilka rozmiarów od aktualnie noszonego, samoistnie nie wpłynie na figurę właściciela.
A narciarskie ochraniacze na golenie nie uczynią z niego mistrza slalomu!
Pokrzepiona literacką refleksją, w radykalnym nastroju zaczynam wietrzenie szafy...